Czasem ktoś jest nam dany tylko na chwilę. Trzeba to rozumieć, gdy nadchodzi czas pożegnania. Mądry człowiek już na początku liczy się z końcem. Trudno jednak znaleźć w sobie dość pokory i wiary, by od razu pogodzić się z czyimś przemijaniem.
To jest tak: najpierw kochasz swoją matkę i gdy ona niejasno ci wspomni,
że kiedyś odejdzie na zawsze, to wtedy płaczesz i wołasz:
„Nie, mamo! Mamusiu! Ja nie chcę! Wolę umrzeć z tobą!”.Potem dorastasz, życie wydaje ci się coraz ciekawsze, zbyt ciekawe, by odchodzić dobrowolnie.
Myślisz: „Kocham ją, ale ona umrze przede mną”.
I już tylko przyrzekasz, że nigdy jej nie porzucisz.
Ale czas płynie i ona coraz mniej przypomina siebie.
W twojej miłości jest coraz więcej zniecierpliwienia, a czasem wstrętu,
bo ona robi się niedołężna, musisz ją pielęgnować, myć.
Jej niedołężność wydaje ci się obrzydliwa i marzysz o tym, by jej nie widzieć.Zaczynasz rozglądać się za TAKIM domem i mówisz sobie, że to dla jej dobra.
Będzie tam miała fachową opiekę, pielęgniarkę i lekarza na zawołanie,
inne staruszki do towarzystwa… a z resztą ona już nie zawsze cie rozpoznaje,
może nawet jest jej obojętne, czy to ty, czy ktoś obcy.Więc się jej pozbywasz.
Początkowo odwiedzasz ją codziennie, potem raz w tygodniu, raz w miesiącu,
później już tylko w dni świąteczne, a potem najwyżej na Boże Narodzenie lub na Wielkanoc…
(…) potem odwiedzasz ją raz w roku lub tylko telefonujesz i pytasz, czy jeszcze żyje.Ona, mamusia, dla której chciało się umrzeć, gdy było się dzieckiem.
Dorota Terakowska – Ono