Oto jest historia mojej młodości. Gdy ją rozpamiętuję, wydaje mi się krótka jak noc letnia. Odrobina muzyki, nieco intelektu, trochę miłości, próżności – a przecież była piękna, bogata i barwna niczym eleuzyjskie święto. I zgasła szybko i biednie jak światełko na wietrze.
Nim już i ja zupełnie przeminę dla świata tego
Muszę jeszcze zrozumieć sens przedśmiertnego cierpienia taty mojego
Muszę też poczuć raz jeszcze, tak leżąc na łące pachnącej
jak poezja mnie niesie przez lato ku beztrosce kojącej
Chcę na balu w Hofburgu zatańczyć z żoną Wielki walc z Jeziora łabędziego
Muszę więc zdążyć nauczyć się grać dla niej na saksofonie melodię jego
Chcę zdążyć zobaczyć najodleglejsze kraje w całej rozciągłości
Poznać tamtejszych ludzi, ich troski i życia radości
Muszę zrobić jeszcze zdjęcie – nie będące tylko rzeczywistości obrazem
Ale i sztuką – z dużo głębszym, ponadczasowym przekazem
Chcę letnimi nocami z córeczkami moimi w migocące patrzeć gwiazdy
Rozmyślać nad absolutem i kosmosem, szukać też obcych latające pojazdy
Muszę w pamięci mojej wspomnienia dni minionych pielęgnować
Choć te najważniejsze chwile na zawsze w swym sercu zachować
Nim jednak na zawsze odejdę muszę zobaczyć jak dzieci moje samodzielne się stają
Bym zyskał ten spokój i pewność, że i one życia swego jak i ja nie przegrają…
Są w naszym życiu takie dni, w których nie dzieje się nic, dni, które przemijają, nie pozostawiając po sobie żadnego wspomnienia, żadnego śladu, jakby ich nigdy nie było. Jak dobrze pomyśleć, to większość z nich jest taka, i jedynie wtedy, kiedy liczba tych, które nam pozostają, coraz bardziej się zmniejsza, zaczynamy się zastanawiać, jak to się stało, że tylu dniom pozwoliliśmy upłynąć niepostrzeżenie. Ale tacy już jesteśmy: doceniamy rzeczy, kiedy staną się przeszłością, i dopiero wtedy dociera do nas, jak by to było je mieć. Kiedy ich już nie ma.
Pięknie to napisałeś !