Dla mnie to nic. Nowe milenium, nowy wiek czy nowy rok. Dla mnie to jeszcze kolejny dzień, kolejna noc. Słońce, księżyc, gwiazdy pozostaną te same.
Sylwester. Najbardziej przereklamowany i nieuzasadniony powód do świętowania.
Radość z „nowego początku” całkowicie przyćmiewa mi smutek z żegnania kolejnego roku z ograniczonej listy lat jaka będzie dana mi i moim bliskim.
Czasem mam wręcz wrażenie, że ktoś kiedyś sprytnie zmanipulował i podpuścił większość ludzkości wmawiając im wszystkim, że dzień ten jakąś wielką radością ich napawać powinien. Astronomowie, fizycy? Kto z nich był orędownikiem radosnego zerowania licznika tego dnia i robienia sobie naiwnej listy postanowień, przyrzeczeń i obietnic, których w zdecydowanej większości i tak nie dotrzymamy.
Kto zresztą rozsądny i mający jakąkolwiek realną ocenę sytuacji cieszy się, że będzie mu bliżej do śmierci, że będzie miał większą liczbę przeżytych lat?
Ja bym raczej zrobił z niego jakieś święto w rodzaju mini stypy. Bo przecież filozofowie już dawno mówili, że każdego dnia umieramy po trochu; a skoro tak, to co roku umieramy już po bardzo dużym „trochu”…
I w sumie nawet impreza sylwestrowa ma nawet coś z tej ostatecznej stypy. Bo obie te imprezy łączy w końcu często rozpamiętywanie… Wspominamy zmarłą osobę ze świadomością tego, że wnet nie ożyje nam ona od słów naszych, podobnie jak i wspominamy miniony rok wiedząc, że nigdy już nie cofnie się czas i na nowo go aranżując nie przeżyjemy lub choćby nie powtórzymy w tym samym dokładnie kształcie.
Nietrwałość i skończoność – to dwie z bardziej beznadziejnych cech świata tego…
Wszystko trwa tylko chwilę, potwornie niedoceniana młodość nasza, piękno ciał naszych i ich sprawność; prawdziwa, czasami wręcz naiwna radość z małych rzeczy, której umiejetność tak niepostrzeżenie zatracamy z wiekiem.
Ale przychodzi taki dzień, że w panice dostrzegać zaczynamy te nieodwracalne straty. Dla lepszego samopoczucia często zaczyna się wtedy nerwowe wypieranie tych myśli z naszej głowy. A gdy się schować nie chcą w jakiejś zapomnianej „klepce” za potylicą to zaczyna się zagłuszanie tego „żałobnawego” brzmienia melodii życia, coraz mniej radosne i skoczne nuty wygrywającej.
Ale to może i dobrze. Przesadne w końcu „memento mori” każdego dnia zapewne do reszty odbierałoby nam radość z upływającej chwili. A ta mimo wszystko bywa niekiedy piękna lub choćby tylko pięknawa. Zdecydowanie za rzadka oczywiście, zbytnio bagatelizowana lub wręcz przegapiana ale wciąż i tak najcenniejsza z tego wyrywku wieczności przez jaki wszechświat nas gościł będzie wśród żywych istot.
I jak ja mam się mając świadomość tego, com wyżej w lapidarnym skrócie napomniał, szczerze cieszyć jakoś???
Nie nabieram się więc na imprezy w środku zimopodobnej pory roku. Nie nabieram się na sugerowaną mi wtedy radość, gdyż ja w środku beczę raczej wtedy jak dzieciak. Nie nabieram się na żadne „nowe otwarcia”, bo gdy tylko ich zapragnę, to zarządzę je sobie choćby zupełnie szarego i nijakiego dnia, dając mu tym mały blichtr odświętności i wyjątkowości.
Jak dla mnie zresztą to już zdecydowanie lepszym kandydatem do odpalenia fajerwerków jest np. pierwszy dzień kalendarzowego lata. To wtedy, gdy wszystko rozkwita ja mógłbym w zgodzie ze samym sobą, dużo chętniej i szczerze świętować i imprezować. A gdyby jeszcze dało się jakoś to zrobić, to unikać przy tym tak lubianych przeze mnie liczb. Bo tu, w naszym żywocie, niestety tak skończone i ograniczone są one… A ja przecież tak zawsze naiwnie marzyłem o nieskończoności życia i nieograniczoności w swojej miłości…
Od chwili uzyskania średniej życiowej świadomości nie mogę pojąć radości witania kolejnego roku. Wszak to cezura zbliżającą mnie do kresu! Może ludzie tak świętują żeby zapomnieć? Hm, nieeee o taką świadomość zbiorową ich nie podejrzewam. Wymyślili sobie powód żeby mieć okazję do zabawy w rytmie prostackich melodyjek i upijania się do nieprzytomności. Takie igrzyska próżności, picia i żarcia. Ci co u władzy wymyślają, że konieczne są zmiany w postaci podwyżek i innych rarytasów. Wszak nigdy nie słyszałam o obniżkach! Ba, nie słyszałam, że w nowym roku będzie jak w mijającym. Absurd polega na tym, ze mijający rok, 12 miesięcy wcześniej, był tym nowym, który miał być cudowny. Niestety każdy, który przeminął lub mija lub minie… Będzie taki sobie. Mozolnie, dzień za dniem. Dlatego nikt mnie nie przekona, że jest co świętować i jest się z czego cieszyć. Nie umiem „popaść w zachwyt” nad faktem, ze staję się coraz starsza. No i świętowanie pełnego obrotu ziemi wokół słońca jak dla mnie jest absurdalne!
Dodam jeszcze, że „jak to mnie zachwyca skoro mnie nie zachwyca”? Upływ czasu jest upływem i nie dorabiam teorii o tym jak świetnie być doświadczona i czuć się młodo. To obłuda! Chciałabym być znów: młoda, głupiutka i nie czuć, że tak się czuję 😁. Hm to nie na temat 😂 tak mi się wyrwało 😉
Nasz tu na planecie żywot to etapy / rozdziały, ludzie wymyślili pojęcie czasu, co za tym idzie wszystkie kolejne jego jednostki by sobie tę niepojętą potęgę wszechświata jakoś poukładać i ogarnąć to co dzieje się wokół. Każdy z nas ma swój zegar wewnętrzny i inne poczucie upływu naszego życia. Ja jestem wdzięczna za każdy dzień i rok oraz staram się wyciągać jakieś mniejsze i większe wnioski z mej egzystencji. Z każdym dniem jestem bogatsza doświadczeniem i może siwizna na włosach i PESEL pokazuje swoje ale wewnątrz jestem młodsza, pełna energii i optymizmu. Jeśli jesteśmy zadowoleni z życia nie musimy myśleć o czasie i skracaniu życia z każdym dniem. Nasza tu misja ma jakiś sens. Jednym dane naście, czy kilka dziesięcioleci inni „meczą” się niemal do setki. Jedno co mnie bardzo uderza to nasz polski urodzinowy song – 100 lat, nienawidzę go i zawsze uprzedzam ludzi by śpiewali raczej imię jubilata niż słowo sto lat. Takie liczenie komuś ile ma dożyć jest wręcz niekulturalne.
Poza tym ludzie to czasem takie słabe jednostki że muszą mieć ciągle „nową szansę” i nowo rozpoczynający się rok jest dla nich okazją. Myślę, że dużo wiąże się z tym celebrowaniem ostatniego dnia roku z dawniejszymi czasami, kiedy to przetrwanie kolejnych 12 miesięcy graniczyło z cudem, bo albo choroby, wojny lub bieda.
Masz rację, że lepiej byłoby celebrować pory roku, akurat tu na Islandii pierwszy dzień lata jest dniem na czerwono w kalendarzu i mamy wolne. Choć to tu ma trochę inną genezę bo zimy tu to czasem okrutny okres.
Bynajmniej życzę dobrego początku kolejnego etapu!