Lato, lato! Czasem przychodzi taka myśl do głowy: gdybyż to człowiek był w stanie zielenią liści i zielenią traw do tego stopnia napchać sobie pełne oczy, urozmaicić kolorami kwiatów, zgarnąć do tego z powierzchni rzeki promienie słońca, a później zacisnąć ten obraz pod powiekami, zachowując w wieczność, która go czeka pod ziemią!
4 lipiec, ponoć lato życia!
Niebo szarymi chmurami pokryte,
miejsce słońca na nieboskłonie
przeczuwam jedynie.
Ale nic to, ponoć lato życia!
Jeszcze bardziej czuję,
że wszyscy pod tym chmurnym niebem
zaprzeczają i wypierają…
Że urlop mógłby się nie udać,
że ich radości nic dziś nie mąci…
A mętna woda morza wystarczająco wypiera
kąpiącą się w niej niemożliwie grubą Bertę.
Szarą codzienność on chce odmienić
i na rękach dźwiga ją jak krzyż swój
po cichu licząc, że nocą ona odmieni mu
szarą conocność… krzyżem pod nim leżąc.
Ponoć życia lato…
Jesteśmy tylko starymi slajdami, które blakną pod wpływem czasu.
Żyjemy w krótkich przebłyskach adrenaliny.
Reszta to śpiączka codzienności.