Już nigdy nie będzie można. Bo tak jak dzisiaj nie będzie już nigdy.
Osobiście uważam, że wbrew temu co wielu o sądzi o kryzysie wieku średniego określając go czasem samooszukiwania się i zaprzeczania niechcianym faktom, iż jak dla mnie to jednak jest czas początku największej szczerości względem siebie i innych.
Ten symboliczny dzień 40 urodzin w którym często nasi bliscy niejako na pocieszenie w sposób szczególny chcą zaskoczyć nas organizując jak najbardziej wystrzałową imprezę mającą pokazać nam, że właśnie zaczynamy nowe życie jest tak naprawdę stypą.
To moment, gdy czas uczciwie sobie już powiedzieć – dość pierdolenia! Dalsze zaklinanie rzeczywistości i wciskanie sobie, że wciąż jesteś młodzieniaszkiem zaczyna być żałosne! Twoja młodość już nie trwa! Właśnie ją symbolicznie grzebiecie w grobowcu skleconym ze wspomnień nieodwracalnie minionych czasów.
W grobowcu, w którym zamknięci z coraz to większym przerażaniem zaczynamy dostrzegać, że miejsca na wklejenie na jego ścianach nowych obrazków beztroskich chwil drastycznie się kurczy i jedyne co nam pozostaje to wpatrywanie się w te co już już tam od lat wiszą (choć dotąd tak mocno się im nie mieliśmy czasu przyglądać).
I wnet uzmysławia sobie człowiek, że ten sarkofag porażająco przypomina klaustrofobicznych rozmiarów kanciapę w piwnicy bloku w którym się za młodu mieszkało, którą to przez kilka chwil po jej stworzeniu uznawało się za swój wolnościowy kącik.
Na ścianach jej niestety szybko brakowało miejsca na wklejanie nowych plakatów swoich idoli. I tylko zrywając tych już przebrzmiałych można było się przez kolejnych parę chwil naklejeniem nowych, równie nietrwałych nacieszyć…
Ale na szczęście nie! Mi dotąd wciąż nie znudziły się moje obrazki z przeszłości, które szczęśliwie wciąż nie płowieją. Ja chcę je wręcz podretuszowywać i kolorem nasycać, aby nie musieć ich ułudą lepszości tych nowych naiwnie zastępować.
I dlatego nie planuję zmiany ani żony ani pracy…
Za to wręcz w panice zaczynam planować resztę swoich dni.
A co temu potwornie przeszkadza, to bombardująca mnie wciąż informacjami o kolejnych śmierciach moich młodzieńczych przyjaciół zgroza!
I tu nie chodzi już tylko o śmierci nieco starszych ode mnie osób, nie chodzi też o rówieśników moich… Ta nienasycona wstrętna kurwa Kostucha i po młodszych ode mnie śmiało już sobie sięga!
A niemal jeszcze wczoraj byłem “po trzydziestce”, a dziś jestem już “nieco przed pięćdziesiątką”…
I niestety teraz już dobrze wiem, że i to za długo też nie potrwa! I to mi zbyt szybko minie!
W miarę posuwania się po osi czasu, szansa przeżycia spada w końcu do zera dla każdego.
I ta śmierć młodości powoduje mi przerażający chaos. A ten chaos przepełnia mnóstwo pytań, pytań bez żadnej mądrej dającej spokój odpowiedzi.
- po co to wszystko dotąd było i jaki to ma sens?
- ile jeszcze potrwa i czemu aż tak krótko?
- co po mnie pozostanie?
- czy na pewno jest jakaś “druga strona” na którą wszystkim nam przejść przyjdzie, czy też tylko cuchnącym marnym truchłem się po wszystkim stajemy?
- jak poczuć się choć znowu przez chwilę tak “nieśmiertelnym” jak w beztroskim dzieciństwie, gdy za nic nie wierzyło się, że choć jednego rodzica kiedyś już na zawsze zabraknie?
- co dotąd robić było sens i co sens jest jeszcze robić przez tę resztę swych dni?
- jak się czyhającej pustce szarości pozostałych dni nie dać?
- czy nie kochałem kiedyś swoich kobiet zbyt słabo? czy nie kochałem ich zbyt mocno?
- czy swej utraconej młodości wystarczająco mocno nie kochałem?
- jak się ze swoją żonką zestarzeć pozory młodości choć w sercach zachowując?
- jak bardziej swoim życiem żyć aby odchodzić stąd bez poczucia zapomnienia o sobie w trakcie swojego życia?
- jakie marzenia muszę jeszcze zrealizować by spełnionym przez ulotną chwilkę znów się poczuć?
ech… cóż za ścierwo jest z tego naszego przemijania?
To takie smutne, wszystko takie smutne; przeżywamy nasze życie jak idioci; a potem umieramy.